Jestem animatorem kultury, badaczem społecznym, publicystą, twórcą fotoreportaży i fotokastów. Współpracuję z Centrum Badań Społecznych „Stocznia”, z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych „ę”, współtworzę magazyn „Kontakt”. Realizuję projekty związane z tożsamością lokalną miasta. Staram się w twórczy
sposób wykorzystywać jego historię i teraźniejszość. Szukam historii, osób, miejsc, które je tworzą, wyławiam te najciekawsze i jednocześnie słabo znane. Jestem współautorem wystaw, projektów fotograficznych, stron internetowych, happeningów poświęconych Warszawie, w szczególności interesuje mnie
dzielnica Targówek. W pracy często sięgam po fotografię – także po stare zdjęcia z domowych archiwów. Zainteresowałem się Dolnym Śląskiem między innymi z powodów rodzinnych – moja rodzina w 1945 roku zamieszkała w Jeleniej Górze.
Author Archives: admin
Tomasz Kaczor
Jestem fotografem, animatorem kultury i publicystą. Prowadzę warsztaty fotograficzne, szczególnie często sięgam po fotografię otworkową. Współpracuję z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych „ę”, jestem członkiem Grupy Okołofotograficznej, współtworzę redakcję magazynu „Kontakt”. Kilka lat temu zacząłem
regularnie jeździć w Beskid Niski – zacząłem poznawać historie nieistniejących, łemkowskich wsi. Z grupą znajomych zaczęliśmy pracę nad przygotowaniem książki kucharskiej zawierającej przepisy na łemkowskie potrawy – spotykaliśmy się z osobami, które zdecydowały się po latach wrócić w te okolice. Wątki
związane z powojennymi przesiedleniami zainteresowały mnie również jako temat opowiadań i reportaży – m.in. Andrzeja Stasiuka i Filipa Springera. Ostatnio, ze względów osobistych szczególnie zainteresował mnie Dolny Śląsk i jego poniemiecka architektura.
Karolina Grzywnowicz
Jestem komparatystką, fotografką, autorką projektów multimedialnych. Zaczynałam od fotografii, natomiast teraz coraz częściej sięgam po inne media i z przyjemnością realizuję projekty dźwiękowe i różnej maści montaże. Interesuje mnie meta-refleksja na temat sztuki, remix jako sposób mówienia o świecie
współczesnym, eksperymenty formalne i przekraczanie granicy medium, a przede wszystkim szeroko rozumiana narracyjność. Dostrzegam olbrzymi potencjał jaki drzemie w opowieści i dlatego lubię realizować projekty audio z ich wykorzystaniem. Jestem uczestniczką projektu „1 na 1 Mistrz i Uczeń”, w
ramach którego we współpracy ze Zbigniewem Liberą realizuję projekt Chwasty opowiadający o roślinach rosnących w miejscu wysiedlonych, bieszczadzkich wiosek. Jestem również stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Dorota Borodaj
Jestem animatorką kultury, od wielu lat realizuję w Towarzystwie Inicjatyw Twórczych „ę” – współpracuję z młodymi twórcami z Polski i zagranicy, tworzę działania dotyczące lokalnej pamięci. Byłam koordynatorką programów „Dla Tolerancji”, „Instrukcja powrotu macewy” i „Tożsamości odzyskane”. Fascynuje mnie pamięć miejsca – odkrywanie lokalnej historii i badanie, jak wpłynęła ona na tożsamość dzisiejszych mieszkańców. Do niedawna zajmowałam się głownie pamięcią miejsc na mapie historii polsko-żydowskiej. Od jakiegoś czasu zadaję pytania o tożsamość lokalną mieszkańców zachodnich i północnych terenów Polski. Sama pochodzę z dolnośląskiej wsi, w której 80% budynków postawili jej przedwojenni, niemieccy mieszkańcy. Paradoksalnie, dopiero po wyprowadzce do Warszawy zaczęłam zadawać sobie pytanie o to, jaką pamięć i jakie historie – głównie poniemieckie – zachowały w sobie ulice mojej wioski.
Agnieszka Pajączkowska
Jestem animatorką kultury, kulturoznawczynią, doktorantką w Zakładzie Filmu i Kultury Wizualnej IKP UW, członkinią Stowarzyszenia Katedra Kultury. Od wielu lat współpracuję z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych „ę” wspierając lokalnych liderów i instytucje kultury, prowadząc warsztaty fotograficzne.
Koordynowałam m.in. „Seminarium wizualne” i „Migawki. Seminarium fotograficzne”. Interesuje mnie fotografia w życiu codziennym oraz historie zdjęć rodzinnych i prywatnych. Od trzech lat prowadzę Wędrowny Zakład Fotograficzny, którym podróżuję wzdłuż wschodniej granicy Polski – nawiązuję do tradycji
obwoźnych fotografów, poznaję mieszkańców nadgranicznych wiosek, słucham ich historii. Odwiedzam zarówno te miejsca, które po wojnie były z różnych powodów opuszczane, jak i te, które po 1945 roku zyskały zupełnie nowych mieszkańców.
Zanowinie (woj. lubelskie)
Przed wojną nad Bugiem mieszkali katolicy, grekokatolicy, żydzi, katolicy, prawosławni. Wszyscy byli „stąd”, mówili wspólnym językiem – podziały narodowościowe ożywiły się wraz z drugą wojną światową. Ukraińcy z terenu dzisiejszej Polski, byli przymusowo przesiedlani w głąb ZSRR. Z Wołynia, za Bug, uciekali Polacy ratujący się przed rzezią. Jedni i drudzy szukali schronienia i nowego miejsca do życia jw nie swoich domach, ale jak najbliżej rzeki – licząc, że wrócą do siebie, na jej przeciwny brzeg.
Start: połowa sierpnia 2014
Agnieszka Pajączkowska i Karolina Grzywnowicz
Kotla (woj. dolnośląskie)
Działania w Kotli zogniskowane są wokół sceny, zbudowanej pod koniec lat 70-tych na terenie dawnego cmentarza ewangelickiego. W jej wnętrzu umieszczono kilkadziesiąt niemieckich nagrobków. W ramach projektu, wspólnie z Wójtem Gminy Kotla, rozbieramy ją, a wydobyte nagrobki umieszczamy w lapidarium na terenie cmentarza. Jednocześnie pracujemy z grupą lokalnych uczniów, szukając sposobu na oswajanie lokalnej historii i pracę w tej czułej, delikatnej materii jaką jest pamięć miejsca.
W przedwojennym Kuttlau krajobraz zdobiły wieże dwóch kościołów – katolickiego i ewangelickiego. Na mapie dzisiejszej Kotli odznacza się tylko jeden z nich. Drugi wysadzono w powietrze w 1961, a na pustym miejscu postawiono remizę strażacką. Ponad 10 lat później kierownik lokalnej szkoły podstawowej otrzymał polecenie, by w ramach tzw. czynu społecznego zlikwidować pozostałości cmentarza ewangelickiego, sąsiadującego bezpośrednio z remizą. Tymi pozostałościami było kilkadziesiąt ewangelickich nagrobków, które miały zostać przeznaczone prawdopodobnie pod budowę którejś z okolicznych dróg. Na miejscu cmentarza zaplanowano park i plac zabaw.
Kierownik szkoły z władzą nie mógł dyskutować, dyskutował za to do 2-giej nad ranem z żoną. Wiedział, że w parku przy remizie zaplanowano budowę sceny. Ustalili, że nagrobków nie oddadzą chłopu, ale schowają je we wnętrzu budowanej sceny. Złożone tam w całości, będą kiedyś możliwe do wydobycia. Ponad 30 płyt przeniesiono w jedno miejsce, na pustym teraz placu wytyczono alejki, zgrabiono liście. Miesiąc później robotnicy zaczęli stawiać budowę.
Scena służyła do końca lat 90-tych. Odbywały się na niej prezentacje lokalnych zespołów ludowych, pokazy artystyczne uczniów, koncerty. Jedynie z parku nic nie wyszło – ludziom jakoś niemrawo było chodzić tam z dziećmi, pamiętano, że kiedyś był tu cmentarz. Pusty plac przez jakiś czas służył za tor do nauki jazdy, ćwiczyli na nim uczniowie przed egzaminem na kartę rowerową.
Jedną z uczennic prezentujących swoje taneczne umiejętności się na tej scenie byłam ja. Kierownikiem szkoły, który kilkanaście lat wcześniej nie mógł spać, był mój dziadek.
Start: początek września 2014
Dorota Borodaj
współrealizaja: Tomek Kaczor
Nowa Ameryka (woj. lubuskie)
Nowa Ameryka to nazwa regionu w ujściu Warty (woj. lubuskie). W XVIII wieku tutejsze bagna i mokradła osuszono i powstał cały szmat nowego lądu, gotowego do zasiedlenia. Przybywali tu m.in. osadnicy olęderscy, zaznajomieni z życiem w “wodnym” środowisku. Nowo powstającym wsiom nadawano nazwy miejsc znanych ze Stanów Zjednoczonych – Pennsylvania, Maryland, New York – aby nawiązać do mitu “pionierów” Dzikiego Zachodu.
Dziś mało kto pamięta o Nowej Ameryce. W 1945 roku amerykańskie nazwy miejscowości pozmieniano na bardziej “swojskie” – Pennsylvania to Polne, Maryland – Marianki. Po Nowym Jorku został zaś tylko fundamenty. Na te tereny przybywali osadnicy z górzystych terenów południowo-wschodniej Polski, których czekało trudno zadanie poradzenia sobie w nieznanym im wcześniej klimacie. Nie wszyscy temu podołali.
Dziś legenda i nazwa Nowej Ameryki wraca w te strony za sprawą grupy lokalnych aktywistów, zafascynowanych przyrodą i historią tego miejsca. Czy zakorzeni się na stałe w umysłach mieszkańców?
realizacja: październik 2014
Janek Mencwel i Tomasz Kaczor
wsparcie: Klara Rościszewska
Terka / Studenne (woj. podkarpackie)
Bieszczadzkie wsie były przed wojną zamieszkane między innymi przez Łemków, Bojków, Niemców i Polaków. Na skutek działań wojennych, przesiedleń (w tym w głąb ZSRR) i powojennej akcji „Wisła”, po wielu wioskach nie zostało niemal nic – ich dawną topografię przechowały do dzisiaj niektóre rośliny (m.in. drzewa owocowe, pokrzywy, tarnina, lipy, barwinek) oraz resztki piwnic, studni, fundamentów.
Start: połowa września 2014
Karolina Grzywnowicz i Agnieszka Pajączkowska
CO PAMIĘTA MIEJSCE? – rozmowa z Dr Magdaleną Saryusz-Wolską
Dlaczego tak dużo mówi się dziś o pamięci?
Jedno z najczęściej cytowanych zdań w badaniach pamięci to powiedzenie Pierre’a Nory, francuskiego historyka, że o pamięci mówi się dziś tak wiele, bo jej samej już nie ma. To zresztą dość kontrowersyjna teza – Nora miał na myśli pamięć naturalną, przekazywaną z pokolenia na pokolenie w mniej lub bardziej harmonijnej wspólnocie. Tymczasem dziś mechanizmy pamięci zbiorowej, bo o niej tu przede wszystkim mówimy, warunkowane są przez media masowe, politykę, globalizację. Procesy szybkiego rozprzestrzeniania się wyobrażeń o przeszłości są z jednej strony niezwykle fascynujące, z drugiej zaś przyczyniają się do powstania tezy, że tak naprawdę mamy do czynienia ze zjawiskiem niezwykle powierzchownym i w gruncie rzeczy jesteśmy osadzeni wyłącznie w teraźniejszości. Żywe dyskusje na ten temat prowadzi się nie tylko w środowisku naukowym – zapełniają one też codzienne gazety i dyktują tematy wydarzeń kulturalnych. Innymi słowy, o pamięci mówi się dziś tak wiele, bo ona sama niezwykle szybko się zmienia. To wpływa na nasze poczucie tożsamości, osadzenia w czasie i przestrzeni, dotyczy każdego z nas indywidualnie, ale też i wpływa na charakter grup społecznych, w których żyjemy.
Czym jest pamięć społeczna?
Istnieje zapewne z kilkadziesiąt definicji pamięci społecznej. Nie ma nawet zgodności co do tego, czy mówić o pamięci społecznej, zbiorowej, kulturowej czy kolektywnej. Ja osobiście jestem bardzo przywiązana do definicji Barbary Szackiej, według której pamięć społeczna to zbiorowe wyobrażenia o przeszłości. Bardzo ważne jest tu słowo „wyobrażenia” – nie chodzi o to, jak przeszłość wyglądała naprawdę, ani też o naszą wiedzę o niej, ale o to, jak ją sobie wyobrażamy. Jednocześnie każda zbiorowa forma pamięci jest metaforą – grupa nie posiada pamięci w znaczeniu neuronalnym, w takim sensie ma ją tylko pojedynczy człowiek.
Skąd w takim razie tak silna potrzeba pamiętania w społeczeństwach?
Z potrzebą pamiętania w społeczeństwach jest więc mniej więcej tak, jak z potrzebą pamiętania u jednostek: nie zawsze jest to proces świadomy. Czasem chcemy sobie coś przypomnieć, a nie możemy, innym razem prześladują nas wspomnienia o rzeczach, które chcielibyśmy zapomnieć. Pamięć społeczna jest jednak w znacznie większym stopniu niż pamięć jednostek sterowana z zewnątrz: przez władzę, media, inne grupy społeczne, normy kulturowe etc. Treści, które trafiają do pamięci społecznej, rodzą się więc na styku wspomnień pojedynczych ludzi, opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie oraz wielu innych czynników kulturowych i politycznych. Wyjątkowość naszych czasów polega natomiast na silnej, medialnej cyrkulacji wyobrażeń o przeszłości. Docierają one do nas jednocześnie od starszych pokoleń, z telewizji, prasy, coraz liczniejszych muzeów etc. Ja osobiście nie jestem w stanie powiedzieć, czy ten zalew obrazów historii wynika z potrzeb społecznych czy też jest po prostu odzwierciedleniem technologicznej i medialnej specyfiki współczesności.
Czym więc jest pamięć miejsca? Co to znaczy, że jakieś miejsce „pamięta”?
W sensie dosłownym miejsce oczywiście nic nie pamięta. Pamiętają ludzie, którzy wchodzą z tym miejscem w interakcję. Pamięć ta przekazywana jest przez różne nośniki: literaturę, prasę, fotografie, filmy, no i przez samo miejsce, z którego często można odczytać jego dawne funkcje. Weźmy przykład muru berlińskiego – teoretycznie już go nie ma, ale oczywiście pozostał w pamięci berlińczyków, jak również mieszkańców innych miast, którzy odwiedzają Berlin. Wciąż bowiem istnieje na tysiącach fotografii, w filmach i audycjach telewizyjnych, w podręcznikach szkolnych. W samym Berlinie istnieje pomnik, zajmujący dość rozległą przestrzeń w centrum miasta, który upamiętnia mur i jego ofiary. Jest tam zachowany jego fragment, a w innych miejscach znajdziemy wmurowaną w asfalt i chodniki linię, która odtwarza przebieg granicy między Berlinem Wschodnim a Zachodnim. To wszystko sprawia, że Berlin pamięta o swoim podziale, choć tak naprawdę pamiętają ludzie, którzy mają do czynienia z przestrzenią miejską, tekstami kultury i – oczywiście – ze świadkami historii.
O szczególnym typie pamięci możemy mówić w przypadku miejsc, w których w wyniku powojennych przesiedleń nastąpiła niemal całkowita wymiana ludności.
Te miejsca są szczególnie interesujące w kontekście badań naukowych. Na ich przykładzie można pokazać, że pamięć bez ludzi zanika. Tym tropem idzie w swoich badaniach pamięci miejsca Maria Lewicka, która za jeden ze wskaźników pamięci miasta uznała świadomość przedwojennej topografii Lwowa czy Wrocławia u ich obecnych mieszkańców. Pamięć miasta oznacza w tym wypadku m.in., że obecni lwowianie czy wrocławianie wiedzą, jak nazywały się poszczególne ulice przed wojną. To o tyle ciekawe, że miejsce pozostało to samo, zmienili się natomiast ludzie, którzy dzięki dostępowi do różnych nośników pamięci mają świadomość miejsca, w którym żyją i – co w całej tej historii najważniejsze – świadomość ta wpływa na ich lokalną tożsamość.
Jak widzisz zderzenie perspektywy naukowej i praktycznej, animacyjnej? Co mogą dać sobie nawzajem praktycy i teoretycy?
Sprawa współpracy tak zwanych teoretyków i praktyków to ogromny problem współczesnej nauki, zwłaszcza humanistyki. Badania czysto naukowe, teoretyczne mają taką samą rację bytu, jak działania w przestrzeni publicznej. Dobrze by jednak było, by badacze byli świadomi aktywności rozmaitych grup i stowarzyszeń, które nierzadko na poziomie lokalnym zajmują się pamięcią i historią – zakładają regionalne muzea, prowadzą prace konserwacyjne w małych kościołach i na zapomnianych cmentarzach, odtwarzają pamięć o dawnych mieszkańcach miast i miasteczek. Te działania odbywają się często zupełnie poza kontekstem naukowym, a to nie jest dobre zjawisko. Z jednej strony nauka – historia, socjologia, psychologia czy kulturoznawstwo – oferują cały szereg przydatnych narzędzi i pojęć do tego typu akcji, pozwalają je precyzyjnie nazwać, porównać i skategoryzować. Sensowne działania w przestrzeni publicznej muszą więc opierać się na obiektywnych i sprawdzalnych wynikach badań naukowych, bez których lokalni aktywiści i animatorzy często wyważają otwarte drzwi, odkrywając rzeczy już dawno opisane. Z drugiej strony naukowcy nie powinni zamykać się w wieży z kości słoniowej – są opłacani z publicznych pieniędzy, więc ich badania powinny docierać do społeczeństwa. Sytuacja, w której publikują wyłącznie w elitarnych czasopismach naukowych – czego wymagają od nas ministerialne przepisy – jest absurdalna, gdyż w ten sposób komunikujemy się wyłącznie między sobą.
Przeważnie nie wychodzimy z naszym przekazem do ludzi, którzy płacą podatki i w ten sposób finansują nasze badania, a więc mają pełne prawo do tego, by się nimi interesować. Aby ten kontakt mógł zaistnieć w praktyce, potrzebna jest jednak umiejętność przystępnego pisania o wynikach naszych prac. Niestety, takie działania jak doradztwo przy tworzeniu wystaw muzealnych, wykłady i teksty popularno-naukowe, współpraca ze stowarzyszeniami czy organizacjami pozarządowymi nie są w strukturach polskiej nauki w żaden sposób nagradzane.
Czy widzisz przestrzeń do takich spotkań?
W Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie chcemy w najbliższym czasie wdrożyć projekt, który doprowadzi do spotkania i dyskusji dwóch grup zawodowych: „profesjonalnych” historyków, czyli osób pracujących na uniwersytetach i w instytutach badawczych, oraz ludzi, którzy uprawiają „historię stosowaną” – muzealników, dziennikarzy, przewodników, przedstawicieli stowarzyszeń, popularyzujących historię lokalną i regionalną itd. Zależy nam na tym, żeby rozmawiać o przykładach udanej współpracy oraz możliwościach rozsądnej kooperacji w przyszłości.
Dr Magdalena Saryusz-Wolska, socjolożka i kulturoznawczyni, absolwentka Uniwersytetu Łódzkiego. Pracuje w Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie, zajmuje się problemami pamięci zbiorowej i kulturowej oraz historią wizualną.